wawel

Home » historia » TRZY SPOJRZENIA NA WOJNĘ POLSKO-OBCĄ

TRZY SPOJRZENIA NA WOJNĘ POLSKO-OBCĄ

Enter your email address to subscribe to this blog and receive notifications of new posts by email.

Join 8 other subscribers
  1. (…)są naturalne przyczyny, które wywołują taki właśnie przebieg sprawy(…)
  1. Wszędzie tam, gdzie byli i zachowywali się w ten sposób, że chcieli dla siebie przywilejów, a innych chcieli traktować gorzej, występowano przeciwko nim

[T. Bielecki, mowa sejmowa, 1931 r.]

  1. INTRODUKCJA

Czasem bywają dziwne zbiegi okoliczności. Także w blogosferze. To po pierwsze. Po drugie zaś, wydaje mi się, że niezauważalnie ulegamy tempu świata, jego naturze impresyjnej. Przemyślenia innych, nawet, jeśli są interesujące i docierają do nas – działają na zasadzie krótkotrwałych bodźców, na chwilę wywołujących wrażenie, natychmiast jednak zastępowanych przez napływające nowe. Taki świat, jak brzeg, o który rozbija się fala za falą, naruszając jego strukturę, wyrzucając kamyki. Każda kolejna fala zamazuje zmiany dokonane przez poprzednią, zabiera kamyki, wyrzucone przed minutami z powrotem w mroczne głębiny morza, mroczne głębiny nieświadomości. Żyjemy i myślimy tak szybko, że często nie łączymy odrębnych tekstów, myśli pochodzących od różnych osób. Łączenie jest najtrudniejsze… Myśli niepołączone, niezjednane szybko wiotczeją, parcieją. I… utleniają się. Ulatują. A już, już… wiedzieliśmy. A tu – masz ci los – musimy dowiadywać się od nowa tego, co już przecież kiedyś – jak się nam zdawało – wiedzieliśmy. Pojedyncze myśli, fakty, spostrzeżenia – zwłaszcza te pochodzące od innych – gdy nie powiążemy ich  z a p r a w ą  – znikają. Po wstępnym miganiu, opalizowaniu – gasną, popieleją. Giną, gdyż są niepowiązane. Tymczasem najciekawsze myśli, wnioski powstają na skrzyżowaniu tekstów, opowieści, doświadczeń.

Najciekawsze myśli, zawierające element prawdziwej nowości, „rewelacji”, odsłonięcia głębinowych mechanizmów – pojawiają się jako efekt „związania zaprawą” myśli elementarnych, składowych, cząstkowych. Oczywiście taka postawa konstruowania z atomów – cząsteczek, z cząsteczek – związków, ze związków – … materiałów, przedmiotów, domów – jest wbrew duchowi czasu. Wbrew dominującej kulturze, wbrew indukowanej nam impresyjności, wbrew panującemu ubóstwieniu atomizacji skrywającemu się pod maską dekonstrukcjonizmu i innych modnych wirusów udających programy antywirusowe. Instalujących się od rana do wieczora w naszych mózgowych systemach operacyjnych dzięki sprzedajnym hakerom hakującym nasze mózgi, zwanym „dziennikarzami”. Chciałbym zaproponować inny sposób lektury poszczególnych tekstów. Takie czytanie, by umożliwiało  d i a l o g    t e k s t ó w  ze sobą.

Po krótkiej, lecz koniecznej dygresji wracam do początku założeń tego tekstu. Do zbiegów okoliczności wydarzeń osobnych, lecz zadziwiająco „nawołujących się”. Żeby nie przedłużać, wyjaśniam, o co mi chodzi. Był taki dzień, 20.01.2017, gdy w blogosferze pojawiły się 3 teksty, zadziwiająco toczące ze sobą milczący dialog. Pierwszy miał tytuł mówiący wszystko, drugiego tytuł, nie mówił niczego o treści, mylił tropy. Tytuł trzeciego, coś mówił, czymś przyciągał, czymś odstręczał. Wydaje mi się, ba, jestem prawie przekonany, że owe 3 teksty rozmawiają ze sobą. I że chcą nam coś powiedzieć, przekazać – coś innego, niż każdy z osobna. Ponad naszymi głowami, nawet ponad głowami pojedynczych ich autorów. Przejdźmy więc do tekstów.

  1. SPOJRZENIE PIERWSZE

Pierwszy z nich napisał bloger echo24 (dr Krzysztof Pasierbiewicz) pod mocnym, odważnym tytułem „Genetycznie wyzuta z sumienia dzicz zdolna do wszystkiego”. Tekst opisuje w skrócie historię ojca p.Pasierbiewicza. A zaczyna się ciekawie od opisu z pozoru całkiem innych wydarzeń związanych z dziwnymi zachowaniami różnych grup i środowisk zachowujących się publicznie wbrew wszelkim zasadom cywilizacji łacińskiej. Ostentacyjność prezentowania zachowań obcych wiekom naszej kultury, wziętych jakby nie spod europejskich współrzędnych geograficznych – jest w Polsce w ostatnich miesiącach uderzająca (próba wprowadzenia knajackich, anarchizujących zachowań i prowokacji w sejmie i na ulicach nie tylko Warszawy, ataki na biura poselskie, ciągłe operowanie szlagwortem „wojna polska-polska” insynuującym Polakom zamiłowanie do burd ulicznych oraz straszenie wojną domową, dziwne profanacje świąt Bożego Narodzenia pod sejmem i w sejmie, łamanie zasad logiki i sensu w dziesiątkach deklaracji i wypowiedzi różnych samozwańczych trybunów ludowych oraz posłów etc.). Widać, że myśl p.Pasierbiewicza szła też tym tropem, gdyż zaczyna swą notkę o będących pochodzenia żydowskiego prześladowcach swojego ojca a nawet… pamięci o nim od takich to oto zdań: „Już po raz drugi watahy spod znaku KOD-u, Nowoczesnej i Europejskich Demokratów usiłowały uniemożliwić Jarosławowi Kaczyńskiemu odwiedzenie grobu brata w Krypcie Prezydenckiej na Wawelu.

Przyzwoici ludzie nie są w stanie zrozumieć przekroczenia wszelkich norm moralno etycznych przez tę zdegenerowaną żulię zadając sobie pytanie skąd takie zezwierzęcenie się w tych zboczeńcach bierze. Otóż ja znam odpowiedź. Ci ludzie mają to po prostu w genach. Skąd to wiem? Odpowiadam. Z własnego doświadczenia. Oto dwa konkretne przykłady.”

I tu następuje relacja o ojcu autora, którą najlepiej przeczytać w całości a która streszcza się w słowach:„Zamęczyła go ubecja, a dokładniej mówiąc kilku oficerów bezpieki pochodzenia żydowskiego po tym, jak ujawnił swoją akowską przeszłość. Nie wytrzymał szczucia i upokorzeń w pracy, gdzie był dyrektorem technicznym, obrzydliwych intryg, prowokacji, bezustannego śledzenia, ciągłych rewizji domowych i niekończących się wielogodzinnych przesłuchań na bezpiece.” To jest pierwszy epizod. Drugi, to:

„Na pogrzebie było tyle samo bliskich i przyjaciół, co ubeków, którzy obstawili cały Cmentarz Rakowicki, a gdy kondukt dotarł do naszego rodzinnego grobu, przyczaili się za przyległymi grobowcami. Do śmierci nie zapomnę tych parszywych uboli. Pamiętam, że gdy ksiądz rozpoczął modlitwę nad grobem, nagle wśród żałobników zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie i rozległy się zaaferowane szepty. To przyjaciele taty z konspiracji wkroczyli do akcji i raptem na trumnie pojawiła się wiązanka biało czerwonych goździków z szarfą, na której widniał napis: „Naszemu kochanemu dowódcy przyjaciele z Armii Krajowej”. Do dzisiaj nikt nie wie, kto i jakim cudem położył tę wiązankę na trumnie, za co wtedy groziło więzienie, o ile nie gorzej. Powstało wielkie zamieszanie, aż dwóch smutnych panów nie bacząc na księdza zabrało wiązankę kwiatów z trumny ku bezsilnej rozpaczy żałobników uczestniczących w pogrzebie.”

Trzeci epizod „wieńczy” całą historię prezentując rzadką w naszym kręgu kulturowym zaciekłość, podłość, pamiętliwość i „kultywowanie nienawiści:

„Aż nadszedł dzień 4 czerwca pamiętnego roku 1989, kiedy „upadła” komuna. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć jak byłem szczęśliwy. Lecz radość nie trwała długo, gdyż nazajutrz, drugiego dnia „wolnej” Polski, pani opiekująca się grobem Rodziców zadzwoniła do mnie z biura cmentarnego krzycząc roztrzęsionym głosem do słuchawki bym natychmiast przyszedł, bo stało się coś strasznego z nagrobkiem. Po przybyciu na miejsce zobaczyłem, że tablicę nagrobną jacyś zwyrodnialcy porozbijali na drobne kawałki. Wtedy po raz drugi niebo spadło mi na głowę. Jak trochę doszedłem do siebie pobiegłem po kamieniarza, który spojrzał na bestialsko zbezczeszczoną mogiłę i powiedział: „Dziwne. Wszystkie groby całe, tylko ten zniszczony. Ktoś musiał pana ojca strasznie nienawidzić!”.  A po chwili dodał: „Nie ma rady, trzeba zrobić nową tablicę”. Wtedy go spytałem, czy da się tę zniszczoną tablicę jakoś posklejać, a on żachnął się zniesmaczony: Panie! Co Pan? Nie da się tych kawałków złożyć by nie było śladu. Jak to będzie wyglądało??? Więc mu wyperswadowałem, że chodzi mi o to, by ta oszpecona tablica z nazwiskami moich heroicznych Rodzicieli była żywym świadectwem dla przyszłych pokoleń do czego byli zdolni komuniści i zaprzedana im esbecka swołocz, której trzon w latach pięćdziesiątych stanowili oficerowie pochodzenia żydowskiego, co podają oficjalnie źródła historyczne. I jestem prawie pewien, że tablicę z nazwiskiem mojego Ojca zdewastowały dzieci, bądź wnukowie tych, którzy w roku 1952 zamęczyli mi Tatę. Teraz już chyba nikt nie ma wątpliwości, kto wczoraj Jarosławowi Kaczyńskiemu wjazd na Wawel chciał zablokować.”

Warto to zdanie powtórzyć: „Ktoś musiał pana ojca strasznie nienawidzić!”. Otóż to: „strasznie nienawidzić”. Straszna nienawiść. Gdzie szukać korzeni tak uzewnętrznionej cechy charakterologicznej całych grup ludzkich? W jakiej przestrzeni geograficznej, kulturowej, religijnej, obyczajowej? A może, jak sugeruje p.Krzysztof odpowiedź znajduje się w „przestrzeni pochodzeniowej, genetycznej”? Takie pytanie pojawia się w każdym obserwującym wydarzenia w Polsce, ostatnich miesięcy, ostatnich lat, … ostatnich dziesięcioleci. W oczywisty sposób słysząc słowo „gen” wzdragamy się. Środki masowego medialnego rażenia i nad-idea wszechświatowej równości wszystkiego z wszystkim i pod wszelkim względem dzień i noc wpaja nam, iż aspekt pochodzenia jest nieistotny i… złowróżbny. Nie przeszkadza to oczywiście tej samej propagandzie w tym samym momencie rozwodzić się nad kolosalnym znaczeniem manipulacji genetycznych w produkcji żywności i… medycynie. Wbija nam się do głowy na jednym kanale TV, iż genetyka nie stwarza różnic w populacjach narodowych, w tej samej chwili na drugim kanale TV organizując zbiórki pieniędzy na dzieci chore na jedną z dziesiątek chorób genetycznych powstałych na skutek uwarunkowanej kulturowo i religijnie endogamii, np. na mukowiscydozę czy na rodzinną dysautonomię (zespół Rileya-Daya), które to dwie choroby są potężnie nadreprezentowane – jak podaje Wiki – u żydów aszkenazyjskich. Gdzie tu logika?  Genetyka nie wyznacza cech narodowych? Jak nie wyznacza, skoro… wyznacza, – powiedziałby Gombrowicz. Genetyka nie wywyższa, ani nie poniża?  Czy częściowo ubezwłasnowolniająca choroba nie jest poniżeniem względem zdrowych? A więc: jak nie wywyższa i nie poniża, skoro wywyższa i poniża? I dowodzi tego każda encyklopedia medycyny. Religia i kultura nie mają związku z pochodzeniem, z genetyką? Jak nie mają, skoro… mają. Tora proklamując endogamię (chów wsobny), za przykładem wyższych warstw egipskich – bezpośrednio wywołała nieodwracalne zmiany genetyczne w całej populacji żydowskiej. To abecadło antropologii. Może więc tekst blogera „echo24” uchwycił koniec nici mogącej przeprowadzić nas poprzez labirynt scysji międzykulturowych?

Te same periodyki i portale internetowe w jednej zakładce „walczą na wszystkich frontach” z poglądem o nieprzekraczalnych różnicach cywilizacyjnych i tych, związanych z genetyką poszczególnych nacji, by w drugiej zakładce opiewać „wrodzoną wyższość” jakiejś z nacji (najczęściej chodzi tu o ludzi pochodzenia żydowskiego). W internecie pełno jest „efektów” ustaleń uczonych amerykańskich i izraelskich (przy innej okazji podam linki) podających jako potwierdzony empirycznie fakt, iż to genetyka predysponuje uczonych, twórców i w ogóle każdego, w żyłach którego płynie żydowska krew do tego, by mieć wyższą wrodzoną (a więc genetycznie uwarunkowaną) inteligencję (IQ), większy wrodzony potencjał do bycia… geniuszem lub jednym z najpotężniejszych finansistów i  laureatem Nagrody Nobla etc. niż wszystkie inne nacje razem wzięte. Ustalenia te przyjmują w pełnym zakresie autorzy – (jak by to powiedział bloger „stary człowiek znad rzeki”) gojowscy (u nas przykładem takiego herolda wrodzonej wyjątkowości narodu żydowskiego jest K.Kłopotowski). „Gen”, „uwarunkowania genetyczne, wrodzone” wyrzuca się jednymi drzwiami, jako „przeżytek faszystowski” i przejaw „zoologicznego antysemityzmu”, by za chwilę wprowadzić go drugimi drzwiami jako nadzieję nauki i utkać z genów nimb wyjątkowości dla jednego narodu. Czy ktoś tu czasem nie robi nas wszystkich w jednego, potężnego konia? Konia trojańskiego. Gdzież tu logika fundującego naszą cywilizację Stagiryty?

Warto też uzupełnić relację p.K.P. o powszechnie znane fakty, iż każdorazową hucpę i werbowanie „warcholskich kamikadze” do rzucania się pod i na samochody rządowe i pod samochód J.Kaczyńskiego, gdy jedzie do miejsca spoczynku brata – organizuje… etyk, prof.J.Hartman, profesor nauk humanistycznych pochodzenia żydowskiego, wiceprzewodniczący wolnomularskiej loży B’nai B’rith, natomiast aktywnym animatorem i mówcą krakowskich, warcholskich manif KOD-u jest… wcześniejszy wiceprzewodniczący tejże żydowskiej loży Polin – prof.J.Woleński. O tempora, o mores!!!

  1. SPOJRZENIE DRUGIE

Przejdźmy teraz do drugiego tekstu. Bardzo interesujący bloger („stary człowiek znad rzeki”) w notce (napisanej tego samego dnia , co tekst p.K.P.) pod tytułem, który skrywa całkiem inną treść, niż ogłasza („Po tym włosy rosną jak na drożdżach”) prowadzi swą myśl bardzo ciekawym, nieoczywistym traktem. Po wstępnych, interesujących refleksjach o handlowych maskirowkach, o roli wynajmowanej kasty ludzi grzebiących w naszych emocjach i myślach zamieszcza autor  taki akapit: „Gdy Prezydent Kaczyński rozpoczął akcje odznaczania działaczy podziemia solidarnościowego to ich część będąca przewodnikami ciemnego jasnego ludu rzekła, że nie przyjmie ich, bo to a) nie ich prezydent, b) to jest niezgodne z ich przekonaniami, c) bo nie. Wówczas wydawało mi się, że to tylko nasz taki  polski przypadek. Nigdzie tego nie ma. A tu masz, w Ameryce jest tak samo. Co raz to jakiś weteran marszu, legenda praw obywatelskich lub też jakaś inna legendarna amerykańska tramwajarka stwierdza, że Trump to nie jest ich prezydent i w związku z tym wypowiada mu posłuszeństwo.”

Robi się coraz ciekawiej. Fragment powyższy przygotowuje przejście do końcowej partii tekstu: „Można więc postawić sprawę jasno. Prawdziwe lub przyrodnie dzieci talmudycznego prawa spieprzyły demokrację. Tę delikatną umowę społeczną nakazującą przegranym uznanie wyboru i podporządkowanie się mu. Z prostej przyczyny, bo w następnej kadencji role mogą się odwrócić. I wówczas przegrani mogliby na tej samej zasadzie zakwestionować taki wybór. To prowadzi prostą drogą do zwalczających się plemion a nie sprawnego, cywilizowanego  państwa. Czyż może być inaczej, skoro prawo talmudyczne sięga mroku dziejów i z demokracją ma tyle wspólnego, co baran do barona?”. Po wstępnych, naprowadzających rozważaniach autor dokonuje nagłego skoku myślowego i hermeneutycznego, gdzie w tle pojawia się „oścień” „bezprzyczynowego oporu”, „pan-anarchizmu”, „anty-sensu”. Sugerowane przez autora podskórne źródło nawyków kulturowych: przyzwyczajenia, atmosfera domowa, rodzaj wychowania, jaki się odebrało – stają się drugą naturą, fakt to znany. A Talmud? Cóż, wielu mądrzejszych od nas (profesorowie Zieliński, Koneczny, Lutosławski i wielu innych) było zdania, iż siła oddziaływania ksiąg takich jak Talmud czy Koran jest potęgą zdolną kształtować podświadome wzorce reakcji behawioralnych. Tak jak my jesteśmy z ducha naszej świętej księgi, z ducha Nowego Testamentu i listów Pawłowych, tak „cywilizacja żydowska” (termin F.Konecznego) jest z ducha talmudyczna. I nie ma tu znaczenia fakt, czy trzymamy na półce owe „formo- i charakterotwórcze” księgi i czy je czytamy. One już płyną w naszej krwi. Są w atmosferze. Jak mawiała Bieńkowska „taki mamy klimat”. Otóż: chyba trzeba przyjąć do wiadomości, że istnieją… różne klimaty. I nie chodzi tu li tylko o klimaty geograficzne, które już ojciec koncepcji trójpodziału władz, Monteskiusz, ku rozpaczy przemilczających to egalitarian uznawał przecież za zdolne kształtować odmienność narodów oraz ich zdolności i osobliwości obyczajowe przekazywane, powielane genetycznie. Chodzi mi także o klimaty  cywilizacyjne i kulturowe. I o to, że niektóre z nich… atakują inne. Bezwzględnie. Bo taką mają naturę. I lepiej jest się co do tego nie łudzić…

Autorska fraza „przyrodnie dzieci talmudycznego prawa spieprzyły demokrację” – im dłużej nad nią myślę, tym bardziej widzę, iż nie jest przypadkowa. Podejrzewam, że każde ze słów w niej użyte jest optymalne i przemyślane. Ale tu zatrzymam myśl ;), by zostawić coś czytelnikom do samodzielnego odkrywania. Zacytuję tylko kodę zgrabnie kończącą autorską fugę myślową: „Talmudyczne polityczne prawo nie zna czegoś takiego jak hipokryzja. Wolne media w Sejmie? Tak, ale tylko ich. Zrobisz im zdjęcia w Sejmie, nagrasz ich i pokażesz w publicznej TV to będą cię straszyć sądami, że zrobiłeś to nielegalnie. A jeszcze przed chwilą protestowali przeciwko nowym zasadom poruszania się dziennikarzy po Sejmie i mówili, że wolność słowa to pokazanie pijanego posła w hotelu i że Kaczyński chce to odebrać obywatelom. Po prostu, w politycznym talmudycznym prawie uznaje się, że polityczni goje mają pełnić rolę bydła.”.

Na pierwszy rzut oka powyższe zdania autora pobrzmiewają „rewanżystycznie”, „rewizjonistycznie”, „antysemicko” – jednak to tylko złudzenie optyczne. Oczywiście nie muszę chyba zaznaczać, że określenie „goje” jest uświęconym wiekową tradycją terminem technicznym na określenie „tych spoza naszej kasty” uformowanym przez świadomą swej siły i odrębności wspólnotę kulturową i cywilizacyjną. Określenie „goje” (גויים gojim) pojawia się w Torze 550 razy. Myślę, że w sam raz wystarczającą ilość razy zostaje nam to powtarzane, by wreszcie do nas dotarło (wbrew naszej chrystianogennej naiwności), że… są dwa Prawa, czy też mówiąc słowami piosenki „Są dwa światy i nas jest dwoje, do swych miejsc przypiętych jak rzepy”. Gdy do nas to dotrze, może wreszcie zrozumiemy podprogowy przekaz nazwy „totalna opozycja” i przestaniemy się dziwić przebiegowi polskiej historii XX/XXI w. Albo przynajmniej będziemy się dziwić… rzadziej. Można, oczywiście, jak prezydent Duda czuć się apostołem i proklamować „rzeczpospolitą przyjaciół”, ale w takim samym stopniu jak szczytne, jest to także nierealistyczne. Wishful thinking. Ryzykowne „wishful thinking”. Czy prezydent winien chcieć być odrealniony?

  1. SPOJRZENIE TRZECIE

Trzecia notka tej dziwnie koincydującej triady z działu judaica ma tytuł „Tak zwana “sprawa zwłok żydowskich””. Tytuł nie zachęca do lektury. Jest raczej obliczony na kolekcjonerów cymeliów judaistycznych. Niesłusznie. Jest to niezwykle ważny tekst, oparty w 100% na faktach i dobrze napisany. A przede wszystkim nasuwający ważne konstatacje, zwłaszcza w połączeniu z dwoma tekstami, które omówiłem powyżej.

Czego dotyczy ów intrygujący i pobudzający tekst? Dotyczy pozornie bardzo wyspecyfikowanej kwestii, a w istocie skupia jak w soczewce sedno problemu „dwóch Praw” i anarchicznych zachowań gości w domu gospodarza. Czyli – z pewnego punktu widzenia – nihil novi sub sole, bo przecież już w biblijnej Księdze Estery mamy relację o konflikcie rodzącym się z niereformowalnej postawy żądania „wyłączenia spod działania miejscowego, państwowego prawa” wysuwanym przez upartą (wedle słów samej Wulgaty „bezczelną”) wspólnotę obcego pochodzenia. Chodzi o sprawę dostarczania zwłok żydowskich do prosektoriów akademii medycznych w II RP. Oddajmy więc głos blogerowi „szpak80”: „Gminy  żydowskie uniemożliwiały na wszelkie sposoby przekazywanie zwłok żydowskich zmarłych, nie mając jednocześnie nic przeciwko temu by studenci żydowscy dokonywali sekcji na ciałach chrześcijan, czy szerzej nie-Żyd. (…)Tysiące Żydów oblegają profesora anatomii, kiedy chce zwłoki żydowskie wydostać.” W Krakowie w r. 1927/28 był najwyższy procent współpracy środowisk żydowskich w dostarczaniu pomocy naukowych uczelni medycznej, na 55 zwłok było 5 żydowskich. Ale stało się tak tylko dzięki samorzutnej akcji polskich studentów, którą oczywiście od razu prasa żydowska nazwała „akcją antysemicką”… Niewiarygodne? A jednak…

Ówczesne zachowanie strony żydowskiej w tej kwestii rodziło konflikty i często prowadziło do, przejawiających się w różnej formie, zaburzeń na uczelniach wyższych o profilu medycznym. Zaburzenia owe, prowokowane przecież przez stronę żydowską do dzisiaj w usłużnej „historiografii” określane są mianem „wystąpień antysemickich”. Widzimy tu jak na dłoni „tradycję dwu praw” i „państwa w państwie” broniącą się magicznym zaklęciem i idiotycznie irracjonalnym oskarżeniem o „antysemityzm”. Nie będę tu streszczał całego tekstu blogera „szpak80”. Polecam dokładną lekturę liczącego 3 strony b.ciekawego opracowania. Mamy w nim wgląd w mechanizmy prowokacji. Dalej mamy odsłonięcie mechanizmów ukrywania właściwych przyczyn odmowy podporządkowania się polskiemu prawu przez rozproszoną po polskich gminach diasporę. Przyczyną jest przekonanie, iż polskie prawo dotyczy osób pochodzenia żydowskiego tylko w małym zakresie, dowolnym, uznaniowym, wciąż się zmieniającym w zależności od wygody i potrzeb. Jest to postawa identyczna z tą, jaką prezentują dziś PO, Nowoczesna i KOD. Środowisko przyłapane na upartym przekraczaniu miejscowych obyczajów i praw stosuje różnorakie kazuistyczne metody („talmudyczne”), by wywinąć się od posłuszeństwa prawu, co powoduje zniecierpliwienie polskiej strony oraz –zrozumiałe – protesty przeciw takiej bezczelności. Od tego momentu wszystko idzie podobnym torem, jak w przypadku niedawnej „okupacji sejmu”. Normalną i sprowokowaną reakcję państwa na hucpę anarchistów (antylegalistów) przedstawia się jako… prześladowanie. Wtedy podniósł się wrzask posądzający władze uczelniane i posłów prawicy o antysemityzm i nacjonalizm. Wprawdzie faszyzm już istniał, ale jeszcze wśród środowisk antylegalistów nie było przyjęte obrzucać tym mianem każdego, kto krytykował ich czyny. W dzisiejszych dniach, gdy warchoły  zaczęto uprzedzać o możliwych prawnych konsekwencjach ich obstrukcyjnych zachowań – podniósł się wrzask: Dyktatura! Państwo policyjne! Łamanie demokracji! Faszyzm! Jakże niezmienne bywają tradycje kulturowe! Jedna z piosenek ujmowała to tak: „Tradycja w narodzie – rzecz święta” 😉

Omawiany tekst zawiera jeden cymes. Mowę parlamentarną jednego z liderów Stronnictwa Narodowego, posła do Sejmu RP Tadeusza Bieleckiego wygłoszoną podczas dyskusji w polskim parlamencie w marcu 1931. Zarysował on w swym wystąpieniu z dużą trzeźwością istotę i faktyczne źródła ciągnącego się konfliktu polsko-żydowskiego. Mowa ta jest błyskotliwa, spokojna, tam gdzie trzeba inteligentnie ironiczna, rzeczowa i przekonująca w argumentacji. Lektura jej, to prawdziwa rozkosz i wzór tego, jak powinno się rozmawiać z przedstawicielami obcej, agresywnej, izolacjonistycznej, bezustannie prowokującej kultury.

Na zachętę do uważnej lektury poselskiej mowy, którą w całości, wraz z repliką przytacza blogerski tekst zamieszczam tutaj krótki jej fragment: „Przynajmniej przy trupach miejmy równouprawnienie, skoro przy żywych Panowie macie bardzo duże przywileje. Trzeba usunąć źródło awantur, wówczas tych awantur nie będzie, a wtedy być może, Panowie zlikwidują nacjonalizm na wyższych uczelniach. Pole jest tu wielkie. Jeszcze krótko muszę wspomnieć o antysemityzmie. Antysemityzm nie jest objawem wyłącznie współczesnym. Już w I, II wieku przed Chrystusem, tam, gdzie Żydzi byli i zachowywali się w ten sposób, że chcieli dla siebie przywilejów, a innych chcieli traktować gorzej, występowano przeciwko nim. Pierwszym antysemitą, zanotowanym w literaturze, był Apoloniusz Molon w I wieku przed Chrystusem. (Głos z sali sejmowej: W Egipcie już!) A wtedy nie było jeszcze kwestii sekowania trupów. Prowadzę do tego, ze to nie jest jakiś sztuczny ruch, są naturalne przyczyny, które wywołują taki właśnie przebieg sprawy.”

Reszta obu mów sejmowych Bieleckiego – w cytowanej notce.

To, na co chcę jeszcze zwrócić uwagę w tej inspirującej notce, to kwestia fałszerstw i mataczenia w sprawie. Przesunięcie akcentów, przemilczenie pewnych – najistotniejszych – przesłanek – taka była reakcja środowisk żydowskich na problem z prawem, który sami stworzyli. Nie potrafili nawet wystąpić z otwartą przyłbicą i podać faktycznej przyczyny swojego bojkotu współpracy z uczelniami, na których stanowili… prawie połowę studentów! Dobrze naświetla to autor notki. Na czym polegała – i dziś, we współczesnej relacji p.Natalii Aleksiun – na czym polega intelektualne oszustwo? Otóż i wtedy i dziś środowiska żydowskiego nie było stać na przyznanie jakie były prawdziwe przyczyny bojkotu. Fałszywie podawano do wiadomości, że „Zgodnie z religią żydowską dusza osiąga lepsze formy egzystencji dopiero po pogrzebaniu ciała, którego powinno się dokonać jak najszybciej. Sekcja zwłok jest postrzegana jako bezczeszczenie ciała osoby zmarłej.” Oczywiście było to kłamstwo. W jakim celu poczynione?

Kłamano wtedy i kłamie się dziś w „naukowych” opracowaniach tego epizodu II RP w jednym i tylko jednym celu: żeby ukryć – wstydliwe i bezprecedensowe, dzikie i antycywilizacyjne nakazy tradycji ustnej i pisanej (Talmudu), które każą traktować ciała zmarłych chrześcijan (i ogólnie wszystkich nie-Żydów) na równi ze zwierzęcą padliną… Mówiąc krótko: Talmud ma bardzo restrykcyjne zakazy tyczące się kontaktu z ciałami osób zmarłych, w celu uniknięcia „zanieczyszczenia przez umarłego człowieka”. Jak głosi Talmud: “Kto by się na polu dotknął trupa zabitego człowieka, albo zmarłego sam od siebie, albo kości jego, albo grobu, nieczystym będzie 7 dni …czegokolwiek dotknąłby się nieczysty, uczyni nieczystym”. Mamy więc tu pasjonującą zagadkę, o której w żydowskich polemikach i relacjach nie usłyszymy   a n i   j e d n e g o   s ł o w a . Przykrywa ją całun milczenia. Zagadka ta polega na tym, dlaczego, skoro ciało umarłego człowieka zanieczyszcza Żyda – to studenci żydowscy (b.duży, nadreprezentowany odsetek na uczelniach medycznych…) nie bojkotowali zajęć z sekcji zwłok? Cięli jak chleb na śniadanie… Dlaczego cięli zwłoki chrześcijan, a nie chcieli przekazywać z każdej gminy zgodnie z ogólnie przyjętym zwyczajem pewnej, niedużej liczby zwłok żydowskich? Zatajana odpowiedź jest prosta: ciało nie-Żyda nie zanieczyszcza Żyda, gdyż zgodnie z Talmudem nie-Żyd… nie jest człowiekiem! Jego ciało jest równe padlinie zwierzęcej, można je ciąć, kroić, robić z nim, co się żywnie podoba – a Żyd pozostanie czysty. Zmarłego Żyda – Żyd jednak nie może w żadnym razie dotknąć i powinien omijać. Trudno w to uwierzyć, ale tak stoi napisane i taki był „ideologiczny podkład” konfliktu prosektoryjnego i kłopotów polskich uczelni medycznych w II RP w zakresie braku pomocy naukowych (ilość ciał chrześcijańskich nie wystarczała na potrzeby uczelni). Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło, ani naszemu Panu Prezydentowi, który szafuje określeniem „naród wybrany” pojęcia nie mając, jakiej puszki Pandory dotyka…

Obłęd ideologiczny środowisk żydowskich posunął się do tego stopnia, że powołały one do życia fikcyjne towarzystwo pogrzebowe „Ostatnia Posługa”, którego zadaniem było… przechwytywać ciała zmarłych Żydów, żeby uniemożliwić nieopatrzne przekazanie ich jakiejś uczelni! Obrazowo prezentują ten plemienno-prehistoryczny obłęd takie cytaty: „R. Simon b. Jochaj powiedział: groby gojów nie zanieczyszczają, ponieważ znaczy to: wy zaś moje owce, owce mojego pastwiska ludźmi jesteście. Wy (Izraelici) nazywacie się ludźmi, ale nie nazywają się goje ludźmi. A ponieważ Lb19,14 wyraźnie mówi o zanieczyszczeniu przez umarłego człowieka, to wynika z tego, że groby gojów  –  nie-Żydów, nieludzi, nie zanieczyszczają”.

„Pewnego razu spotkał Rabi b. Abuha Eljasza, stojącego na nieżydowskim cmentarzu i rzekł do niego: Mistrz jest przecież kapłanem, dlaczego więc stoi na cmentarzu? Ten odpowiedział: Mistrz nie studiował przepisów czystości, bo uczono: groby gojów nie zanieczyszczają, bo znaczy: (Ez. 34,31) wy zaś, wy moje owce, owce mojego pastwiska, jesteście ludźmi. Wy nazywacie się ludźmi, goje zaś nie nazywają się ludźmi, ale bydłem”.

Jeśli teraz czytelnik przypomni sobie zakończenie drugiego z analizowanych tu tekstów blogerskich autora „szpak80” („Po prostu, w politycznym talmudycznym prawie uznaje się, że polityczni goje mają pełnić rolę bydła”) może przestanie się dziwić jego słowom… Jak widać, wszystkie trzy teksty zaczynają spinać się interesującą klamrą i rozpatrywane w połączeniu zaczynają mówić więcej, niż każdy z osobna. A najbardziej opornych, którzy skłonni są powiedzieć: „Może i takie prymitywne, antyludzkie zwyczaje i  p r z e k o n a n i a   były 100 lat temu u nich, ale dziś już żyjemy w innym świecie” – tych odsyłam do książki: Izrael Szahak, Żydowskie dzieje i religia, tłumaczenie Jan M. Fijor. Warszawa Chicago 1997. Fijorr Publishing. s.158. z przedmową Gore Vidala. Znajdziemy tam przykłady sprzed niewielu lat, gdy na ulicach Izraela Żyd odmawia zadzwonienia z komórki w celu wezwania pomocy medycznej do osoby jej potrzebującej (nie-Żyda) – gdyż tak był wychowywany. I nie jest to postawa rzadka… Siła tradycji, wychowania, „kultury” tego „kręgu kulturowego” jest przemożna. I nie poddaje się zasadom cywilizacji łacińskiej. Programowo. Jak to widzimy z naszych ulic i parlamentu, niestety. Dlatego też nie możemy sobie wyobrazić takich zachowań, bo nie mieszczą się w naszej chrześcijańskiej głowie.

Ostatni cenny wątek tekstu autora „szpak80”to sprawa „osłony ideologicznej”tych obstrukcyjnych działań polskiej diaspory. Zresztą zwrot „osłona ideologiczna” jest tu zbyt łagodny. Prace udające naukowe poruszające ten epizod II RP nie tylko osłaniają, lecz odwracają kota ogonem, a potem jeszcze tak obróconego stawiają na głowie. Antylegaliści i awanturnicy za pomocą czarodziejskiej, akademickiej różdżki pani Natalii Aleksiun przeobrażają się w „ofiary polskiego antysemityzmu i nacjonalizmu”. Stara melodia, zgrana jak talia kart, ale ów krąg kulturowy będzie ją rzępolił do końca świata. Opcji przyznania się do winy  t a   p a r t y t u r a  nie przewiduje. Zawiera za to niekończące się repetycje oszczerstw. Podobnie jak w ciąganiu po sądach, kogo się da przez A.Michnika. To odwieczna, niezmienna tradycja – antyłacińska. Efekty kabalistycznych dociekań, które jak tajemny obrzęd przeprowadza w swoich „naukowych” tekstach pani Natalia Aleksiun (polska historyk żydowskiego pochodzenia, córka malarki Miry Żelechower-Aleksiun i Jana Jaromira Aleksiuna) sprowadzają się do jednego refrenu (refren grossowski): „As such, the cadaver affair provides a window onto the motives and methods of an anti-Semitic movement among the young Polish intelligentsia.” Jeśli ktoś ma ochotę podpatrzeć, czego to nie można zrobić z kotem obiektywnej prawdy (obrócić ogonem, postawić na głowie, urwać mu co nie co), może zerknąć tutaj: Natalia Aleksiun, Christian Corpses for Christians! Dissecting the Anti-Semitism behind the Cadaver Affair of the Second Polish Republic, Touro College, New York (in: East European Politics and Societies, Volume 25, Number 3, August 2011, 393-409).  Monteskiusz, ten determinizm poznawczy i uwarunkowania geograficzno-kulturowo-etniczne zrozumiałby bez problemu. Nam dzisiaj jest trudniej pojąć taki etnocentryczny obyczaj pomiatania prawdą i obrzucania stekiem oszczerstw głosicieli każdej wersji innej niż „nasza”. Wyczerpawszy z grubsza zestaw intrygujących wątków z notki blogerskiej „Tak zwana “sprawa zwłok żydowskich””zachęcam do pełnej lektury i do próby wysnucia wniosków z wzajemnego naświetlania się wszystkich trzech notek będących treścią mojego tekstu. Moje streszczenia i omówienia nie zastąpią źródłowej lektury.

Jako niezbędny, puentujący całość aneks posłużyć może relacja J.Bodakowskiego spod Sejmu:

Kirkut i macewy antyPiS-u przed Sejmem

macewy-768x416

oraz 2 moje teksty uzupełniające temat rozszerzających się w Polsce obcych i agresywnych tradycji kulturowych, antyłacińskich:

  1. Znak dla sponsora: “wszystko pod kontrolą” albo tajemniczy wigilijny znicz
  2. Estera, uszka antysemity, główka islamofoba i Antoni Słonimski
  1. FINAŁ

Poznanie to w pewnym sensie odyseja, wyzwalanie się spod wpływu kuszącego śpiewu syren oraz oparcie się czarom Kirke w rezultacie których ludzie zmieniają się w zwierzęta i innych traktują…jak bydło. I tego się trzymajmy, bo to jest dziedzictwem cywilizacji łacińskiej, która nas zrodziła. Nie będzie łatwo, bo dosięgają nas fale obcych burz, które niegdyś zaprosiliśmy. Chyba dożyliśmy czasu, gdy warto być mniej gościnnym dla jawnej wrogości i zatwardziałości. By nie zgubić kursu musimy mieć jasny obraz tego, skąd przybywają wichry, które gną – próbując złamać – nasze maszty. Skąd przybywają, dokąd dążą gnane instynktem i jak ich szlak rozmija się z naszymi celami. Dopłyniemy, bo z nami jest Logos. A oni? No cóż. To ich biznes. Najwyżej zmienią port przeładunkowy na swej nigdy niekończącej się ahaswerusowej drodze ku krainie mlekiem i miodem płynącej na samo pstryknięcie palcami. Jeśli więc usłyszymy pytanie: Nie chcielibyście założyć stowarzyszenia dialogu was z nami? (co oznacza w przekładzie na nasze: „Jest interes dla nas do zrobienia na was”) odpowiedzmy lekko zmienionymi słowami Michnikowskiego z kabaretu Dudek: „Dialog? Czyli interes. A ile można stracić?”.  😉 Bywa, że poprzez dialog można stracić… tożsamość, bo każdy dialog zawiera warunki brzegowe sensu jego podjęcia. A dla dzisiejszej Europy i Polski nie ma niczego ważniejszego, niż tożsamość, niż odzyskanie tożsamości utraconej w przeróżnych stręczących się dialogach…

====================================

3 teksty blogerskie będące osnową notki:

Genetycznie wyzuta z sumienia dzicz zdolna do wszystkiego

Po tym włosy rosną jak na drożdżach

Tak zwana “sprawa zwłok żydowskich”

o1

Odyseusz

o3

Giovanni Battista Tiepolo – Koń Trojański


2 Comments

  1. nasz salon24 says:

    […] via TRZY SPOJRZENIA NA WOJNĘ POLSKO-OBCĄ — wawel […]

    Like

  2. veri says:

    Bez względu na to jakby nie podchodzić do poruszanych tu ( i nie tylko tu ) spraw wszystko zmierza do konstatacji : nie ma Żydów, nie ma problemów ?

    Like

Leave a reply to nasz salon24 Cancel reply

Follow wawel on WordPress.com

Archives